Samolotowa twórczość radosna

Samolotowa twórczość radosna

Wspomnienie z samolotu na Majorkę… Z braku internetu na pokładzie, nieaktualnej wersji blogera w telefonie i zbyt dużej ilości dzieci ciągle zwracających się do mnie o coś po coś, dopiero teraz publikuję to, co przyszło mi napisać tydzień temu. 

“Mam spędzić jeszcze 3,5 godziny w samolocie. Jest godzina 20:02, a ja ani zasnąć nie mogę ani też zająć się czymś produktywnym. Za chwilę stewardessa zaserwuje nam kolację – luksus, nie ma szans żeby mnie to ominęło. (edit: kolacja czyli bułka z wędliną, serem, jajkiem, kawałek ciasta i pokrojony melon. Luksus to wyraz mocno na wyrost. Jednak mogło mnie to ominąć). 

 Niby powinnam się relaksować, cieszyć chwilą, bo już za 3,5 godziny wylądujemy w raju. Nocą ale na pewno w raju. A jednak nie. Siedzi mi coś za kołnierzem, coś co nie pozwala spokojnie wypuścić powietrza. Tylko co to jest? Jak zacznę szukać, zgłębiać problem, stawiać tezy i przed samą sobą argumentować… Whooooo hold your horses! Wakacje. Plaża. Słońce. Idźmy tą drogą.

 Korci mnie żeby napisać: Macie tak? Że kiedy musicie na coś czekać, być w trybie czuwania albo oszczędnym (niepotrzebne skreślić), czy włącza wam się takie besztające uczucie, że tyle możnaby w tym czasie zrobić? I stron w książce ze sto przewrócić, i tyle internetów przeczytać. A tu tym czasem, internetów brak i książek ni ma. Siedzimy ot tak sobie, po prostu, nic nie robimy… 

Chyba jednak nie zapytam czy tak macie, bo jeszcze się okaże że nikt tak nie ma i będzie niezręcznie. 

Troszkę więc tu przycupnę, i poczekam do 23.

Październik 

Średnio co trzy miesiące łapie mnie choroba zwana przez moją rodzinę “plątawką”. 

Nic dobrego. Objawy z czasem stają się nieznośne zarówno dla mnie jak i dla otoczenia. Przede wszystkim ból pośladów wywoływany przez złośliwe paciorkolce z grupy dajmi coli, uwierające podczas wygodnego siedzenia na sofie lub fotelu. 

Inny objaw plątawki to dwa zespoły atakujące układ ruchowy: zespół klikających paluszków (klikunas paluncjetis) oraz zespół tuptających nóżek. Ten pierwszy jest bardzo niebezpieczny w połączeniu  z tworzywem klawiatury. Zaatakowane członki kończyn górnych samoistnie wygrzebują z końców internetów tanie loty lub super atrakcyjne oferty hoteli.

Choroba niestety jest przekazywana dziedzicznie. Ja mam po dziadku, po mieczu. U chłopaków też rozwija się syndrom “wozityłka” a to pierwsze stadium plątawki. W oryginale nazwa syndromu brzmi trochę bardziej dźwięcznie, dosadniej, ale przecież ciału pedagogicznemu nie wypada pisać o dupsku. Tak więc wszyscy moi muszkieterowie mają coś po matce.”

I tu kończy się moja twórczość w przestworzach. Jak widać, ewidentnie, rozrzedzone powietrze ma  ogromny wpływ na tok myślenia. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko pozwolić się pośmiać również wam.

Porada na przyszłość: nie pisać w samolocie! xD

Moje wrażenia z Majorki już niedługo, albo inaczej – po rozpakowaniu walizek.

Barbara Andrelczyk

Barbara Andrelczyk

2 thoughts on “Samolotowa twórczość radosna

  1. Agnieszka Grzelak Art

    Zazdroszczę, zazdroszczę, zazdroszczę. Ja też chcę na Majorkę! Zamiast tego mam Słowację za dwa tygodnie i to wcale nie góry czy zwiedzanie tylko odsiadka w sali konferencyjnej. Pociecha, że z Szymonem i że znów zobaczę fajnych ludzi z różnych krajów.
    A w realu dobrze byłoby się spotkać, o tak!

  2. Barbara Andrelczyk

    Majorka na pewno jest warta odwiedzin. Życzę Wam powodzenia na konferencji!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *